AAA

Co z tą I-edukacją?

R. Robert Gajewski

Czy świat się wiele zmieni?

Mam nadzieję, że pytanie "co z tą..." nie jest opatentowane i użycie go w kontekście refleksji o przyszłości I-edukacji w Polsce nie jest nadużyciem. Pierwotny tytuł felietonu był zaczerpnięty ze słynnego dwuwiersza Jonasza Kofty: Czy świat się wiele zmieni, gdy z młodych gniewnych wyrosną starzy wku[...]eni? Zrezygnowałem jednak z niego, by nie zaczynać od zbyt wysokiego C i nie być zbyt obrazoburczym. Słowa te będą jednak dla mnie kanwą do kilku refleksji o stanie i przyszłości I-edukacji w Polsce. Jeden z komentarzy do mojego poprzedniego felietonu zawierał słuszną krytykę przekręcenia słów Bismarcka. Tym razem "googlałem" długo i namiętnie i mam nadzieję, że cytat z Jonasza Kofty jest w pełni poprawny.

Młodzi gniewni...

Czy I-edukacja - czyli e-Learning - jest młoda, czy jedynie stosunkowo młoda, a może już niemłoda? Dosyć prosto można określić początki internetu - w roku 1969 powstała pierwsza sieć dla potrzeb US Departament of Defense, nazywana po prostu Net. Początki internetu to lata 90. ubiegłego wieku. Jego żywiołowy rozwój wiąże się z szerokim wykorzystaniem poczty elektronicznej, grup dyskusyjnych oraz WWW, bez których trudno jest nam wyobrazić sobie dzisiejszą rzeczywistość. W latach 80. ubiegłego wieku niezwykle popularny był Computer-Based Training (CBT), zwany również Computer-Assisted Instruction (CAI), rodzaj edukacji, w którym student uczy się z wykorzystaniem specjalnego oprogramowania. Nie wnikając w szczegóły można powiedzieć, że e-Learning to CBT/CAI uzupełnione o technologie umożliwiające interakcję i kontakt z nauczycielem, który pełni rolę instruktora i opiekuna. Początek e-Learningu związany jest nierozłącznie z początkiem internetu. Ma on już więc piętnaście lat. W Polsce jest być może nieco młodszy. Byłem zdecydowanie aktywny przy jego narodzinach. W 1995 roku na XII Conference on Computer Methods in Mechanics zaprezentowałem historyczną już dziś pracę The usage of hypertext techniques in teaching of the finite element method. Dwa lata później w Krakowie odbyła się 4th International Conference on Computer Aided Engineering Education, gdzie mówiłem o Network Learning and WWW: hardware, software and human barriers. Może niepotrzebnie zapeszyłem?

Bariery

Pisząc niespełna dziesięć lat temu o barierach chyba wykrakałem ich pojawienie się i burzliwy rozwój. Sprzęt komputerowy jest coraz tańszy. Kupno komputera przestaje powoli być problemem nawet dla osób mniej zamożnych. Ponieważ przyroda dąży do stanu równowagi, co oznacza, że suma problemów jest stała, to, o paradoksie, na niektórych państwowych uczelniach pojawiają się problemy z rozwojem sieci komputerowych. Komputer widać, stoi na biurku, świeci i wydaje dźwięki. Cała infrastruktura sieciowa, kable, switche, routery, bridże, firewalle, serwery, bez których cofamy się do lat 80., kosztują sporo, ale są niewidoczne, więc przez to mało efektowne. Stąd zdaniem niektórych decydentów to, czego nie widać gołym okiem, nie wymaga finansowania, a sieci komputerowe działają i rozbudowują się same. Bez infrastruktury sieciowej nie można jednak mówić o I-edukacji.

Można dziś także wykorzystywać nieodpłatne oprogramowanie. Przykłady można mnożyć - Linux jest znakomitym systemem operacyjnym, a Appache świetnie sprawdza się jako serwer WWW. To, co dla I-edukacji jest bardzo istotne, oprogramowanie LMS bądź LCMS, też jest dostępne w nieodpłatnej wersji Open Source.

Odpowiedź na pytanie, czy I-edukacja ma jakiekolwiek szanse na dalszy rozwój w Polsce nie jest jednak łatwa. Są bowiem ciągle potężne uwarunkowania technologiczne związane z powszechnością taniego dostępu do szerokopasmowego internetu po stronie odbiorcy. Nie jest to moje prywatne zdanie, ale wynik opracowania ekspertów Centrum Adama Smitha (CAS), którzy wraz ze studentami Politechniki Warszawskiej zbadali ceny w 16 krajach1. Robert Gwiazdowski z CAS stwierdził, że wysokie ceny dostępu do sieci to bariera w cywilizacyjnym rozwoju Polski. Operatorzy, którzy je windują, są jak chuligani stadionowi. Trzeba pokazywać ich działania, nazywać po imieniu i piętnować, to może przestaną się wygłupiać. Sądzę, że warto jeszcze uniemożliwić to "wygłupianie" się, bo podobną świadomość sytuacji ma każdy trzeźwo myślący człowiek.

I-edukacja z natury powinna być egalitarna (spełniać postulat solidarnego społeczeństwa) i powszechnie dostępna. Jeśli internet ciągle nie jest powszechnie dostępny, to stawiam nieco demagogiczne pytanie - po co zajmować się I-edukacją? Ze smutkiem stwierdzam, że największa barierą pozostaje jednak... człowiek - taka to dziwna osobliwość. Żeby nie być zbyt ogólnikowym sprecyzuję - tą barierą jest przede wszystkim to, co zależy od nas - legislacja, uwarunkowania prawne, które bardzo skutecznie hamują rozwój I-edukacji.

Prawo i rozsądek

Miałem spore nadzieje związane z nowym Prawem o szkolnictwie wyższym. Niestety, dokonała się, używając bardzo modnych dzisiaj słów-kluczy, stabilizacja układu. Niecały rok temu, podczas ogólnopolskiego seminarium Nowe prawo - szanse i zagrożenia dla szkolnictwa wyższego, zorganizowanego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, mówiłem na temat kwestii realizacji i rozliczania godzin w kształceniu na odległość. Klasyczne, znane wszystkim nauczycielom akademickim pensum, czyli de facto liczba odpracowanych "tablicogodzin" ma się nijak do kształcenia na odległość, gdzie nie ma tych tablicogodzin! Są być może "ekranogodziny", ale jak je zmierzyć? Co więcej, nawet w klasycznym modelu kształcenia typu kreda i tablica liczba "odbytych" godzin też chyba nie jest najlepszą miarą. 240=8x30, to wie każdy. Można w krańcowych przypadkach powtarzać 8 razy tych samych 30 godzin lub prowadzić zajęcia z 8 różnych przedmiotów. Wydaje mi się, że obie te sytuacje różnią się zasadniczo. Nowe Prawo o szkolnictwie wyższym przerzuciło szczegóły rozliczeń na Statuty Uczelni. Propozycja Statutu mojej uczelni na ten temat przekazuje delegację Senatowi. Co będzie dalej - pokaże czas.

Ponadto, w Prawie o szkolnictwie wyższym w zasadzie nie ma mowy o I-edukacji. Podział na studia stacjonarne (klasyczne studia dzienne, odbywające się w murach uczelni) i studia niestacjonarne, do których zaliczono - ku mojemu zdumieniu - studia zaoczne i wieczorowe odbywające się również w murach uczelni, ale wieczorami i w weekendy, wydaje się co najmniej dziwny. Nie jestem zwolennikiem sytuacji, w której państwo reguluje absolutnie wszystko. Jeśli jednak to robi, niechże przepisy odpowiadają rzeczywistości. Obawiam się bowiem, że sztywne potraktowanie pensum i brak ustawowego umocowania I-edukacji skutecznie zablokuje jej rozwój.

Samouki i nieuki

Nieżyjący już od lat prof. Lepson, kierownik Katedry Miernictwa Elektrycznego na Politechnice Warszawskiej, mawiał, że wszyscy ludzie dzielą się na dwie kategorie: samouków i nieuków. Osobiście od lat przekonuję moich studentów, że nikt za nikogo niczego się nie nauczy - począwszy od jazdy na rowerze, a skończywszy na rozwiązywaniu układów równań różniczkowych cząstkowych. Może też dlatego budzi mój sprzeciw tłumaczenie terminu e-Learning jako e-nauczanie?

Istotny dla rozwoju I-edukacji problem "ludzki" to także kwestia odbiorcy i jego potrzeb. Pracuję na najlepszej uczelni technicznej w Polsce2 na wydziale, który po przeprowadzeniu akredytacji okazał się być liderem w swojej grupie. Sądzę więc, choć być może jest to zbyt ryzykowne założenie, że mamy jako wydział nie najgorszych studentów. I cóż słyszymy od tych studentów jako nauczyciele akademiccy? Gdybym to słyszał tylko ja, ktoś mógłby sądzić, że mam poważne kłopoty ze słuchem. Otóż studenci proszą prowadzących, by ci ich wszystkiego nauczyli. Podkreślam - nauczyli! Nie jest to złośliwy żart, nie jest to sen wariata. Ten postulat nauczenia kogoś ma naturalne rozwinięcie - studenci de facto oczekują, że nauczymy się czegoś za nich! Ja, ku zgrozie studentów powtarzam zawsze starą mantrę - nikt za nikogo nigdy niczego się nie nauczy. I cytuję wtedy Bogumiła Kobielę z Wojny domowej który jako instruktor narciarski powtarzał: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Dopóki studenci nie zaczną się uczyć sami, dopóty nie nauczą się niczego. Mogą być, cytując prof. Lepsona, samoukami albo nieukami. Trzeciej możliwości i drogi po prostu nie ma. A jedyna rzecz, której być może trzeba ich nauczyć, to umiejętność samodzielnego uczenia się.

Tak więc dziś bywa, że I-edukacja jest do pewnego stopnia wbrew oczekiwaniom tych spośród studentów, którzy nie potrafią się samodzielnie uczyć. Ale być może - paradoksalnie - właśnie I-edukacja umożliwi pokonanie tej bariery nauczanie - uczenie się? Może w sytuacji, gdy nie będzie klasycznych zajęć przy tablicy tylko materiały edukacyjne w sieci i opieka tutora (mentora) I-edukacja spełni swoje zdanie?

Delikatne kwestie finansowe

Stara, tak zwana ogólnowojskowa definicja czasoprzestrzeni mówi: szeregowy, kopcie ten rów od tej ściany do... obiadu. Kwestia mierzenia pracy ludzkiej i jej efektów nie jest prostym zagadnieniem. W przypadku artysty malarza można powiedzieć, że jest to cena, jaką dostanie za swój obraz. W przypadku pisarza o sukcesie finansowym decyduje liczba sprzedanych egzemplarzy książki. Oczywiście o wartości dzieła nie mogą świadczyć tylko zyski. Film Kod da Vinci spotkał się z druzgocącym przyjęciem krytyki, a przynosi olbrzymie zyski. Jaka jest więc jego wartość? Cytowane kopanie rowu łatwo jest wymierzyć. Problemy pojawiają się w przypadku takich zawodów jak nauczyciel. Z jednej strony mamy do czynienia z "dziełem", jakim jest lekcja bądź też kurs, z drugim, w przypadku klasycznej edukacji, określonymi ramami czasowymi. Od lat edukację mierzy się, niestety, w godzinach. To trochę tak, jakby płacić wszystkim kompozytorom od minuty utworu muzycznego!

I-edukacji nie da się, niestety, mierzyć w godzinach przeprowadzonych zajęć, bo takich klasycznych, mierzalnych zajęć po prostu nie ma. Czy I-edukacja jest więc niemierzalna? Bynajmniej. Trzeba użyć jedynie innych jednostek i narzędzi pomiarowych. Być może miernikiem mogłyby być "ekranogodziny".

Nauczyciel w szkole najczęściej korzysta z gotowych podręczników. W tym przypadku czas przygotowania się do lekcji jest porównywalny z czasem samej lekcji. W przypadku uczelni, gdy bardzo często nie istnieje skrypt bądź podręcznik do danego przedmiotu, czas przygotowania zajęć znacznie się wydłuża. Problem polega na pomiarze tego właśnie wydłużenia. W przypadku ćwiczeń i wykładów stacjonarnych ocena kosztu ich przygotowania jest także kwestią... etyczno-moralną. Są bowiem prowadzący, których studenci określają mianem "pływacy" bądź "złotouści", potrafiący mówić dużo, ale mało konkretnie, na każdy temat bez jakiejkolwiek konieczności przygotowywania się. W przypadku materiałów dla potrzeb I-edukacji król może okazać się po prostu nagi i być może tu jest pogrzebany przysłowiowy pies?

W znanej mi praktyce akademickiej pisanie skryptów jest zajęciem wysoce niedochodowym. Dla wielu przedmiotów ciągle wznawiane są skrypty sprzed czterdziestu lat! Jest to nawet w przypadku "klasycznych" przedmiotów lekkie nieporozumienie. Skąd się bierze taka sytuacja? Skrypt nie jest pomocą dydaktyczną dla studenta, skrypt jest formalnym elementem dorobku jego autora, niezbędnym przy uzyskiwaniu kolejnych stopni i tytułów naukowych. Tak wygląda rzeczywistość i dopóki ona się nie zmieni, nie ma co liczyć na zmiany postaw ludzkich. W wypełnianej ostatnio przeze mnie informacji o charakterystyce publikacji kandydata wśród wielu kategorii nie uwzględnia się publikacji w wersji elektronicznej i materiałów multimedialnych. Jeśli nie można ich wykazać, to znaczy, że nie wchodzą one do tak zwanego dorobku, czyli po prostu ich nie ma. A tak w ogóle, to czy warto zastanawiać się nad czymś, czego nie ma?

W poszukiwaniu sponsora

Na kilku konferencjach żartowałem, że poszukuję sponsora dla moich pomysłów I-edukacyjnych. Ogłoszenie typu łysiejący blondyn po pięćdziesiątce z lekką nadwagą szuka sponsora dla realizacji swoich śmiałych pomysłów... mogłoby się jednak dla mnie skończyć przykrymi następstwami, nie próbuję więc tej drogi. Ale problem sponsoringu był, jest i będzie.

W latach 90. poważnym sponsorem I-edukacji w Polsce było PHARE. Z tych funduszy powstało nieistniejące już od lat Ogólnopolskie Centrum Edukacji Niestacjonarnej i kilka centrów uczelnianych. Kolejne z nich na Politechnice Gdańskiej zostało zlikwidowane półtora roku temu, co jest jak zwykle przypadkiem, choć raczej znowu nieprzypadkowym. Była więc przed laty szansa na wypromowanie w Polsce I-edukacji, a zamiast tego było jak zwykle. Jak - wszyscy doskonale wiemy.

Dziś, gdy fundusze europejskie są już w Polsce, są one najczęściej dzielone na poziomie lokalnym, co niestety oznacza rozdrobnienie wysiłków i rozproszenie "sił i środków". A na szczeblu lokalnym I-edukacja zawsze będzie przegrywać z ważniejszymi sprawami. Bo dla władz wszelakich szczebli ważniejszy (czytaj bardziej niebezpieczny) jest problem strajku lekarzy czy też zapowiadana wizyta przyjaźni górniczych związków zawodowych. Koło trochę się zamyka. Czy jest to już zaciskająca się pętla?

W wielu znanych mi projektach finansowanych z szeroko rozumianych "funduszy europejskich" jest komponent pod nazwą e-Learning, bo jest to modny i nośny termin. Najczęściej w ramach tych projektów badana jest możliwość jego zastosowania i prowadzone są poszukiwania najlepszych rozwiązań. A to już chyba jest od lat wszystkim wiadome. Problem jest w przygotowywaniu materiałów dla potrzeb I-edukacji, a następnie pomocy w uczeniu się. Ale to jest temat na całkiem inne opowiadanie...

Czy I-edukacja ma więc jakiekolwiek szanse na rozwój w Polsce? Nie jestem z natury pesymistą. Staram się patrzeć na sprawy z optymizmem, ale realistycznie. Jeśli nawet zdarzy się cud technologiczny i pojawi się tani i szybki internet dla każdego, to czy przyzwyczajeni do tego, że jesteśmy nauczani sięgniemy po I-edukację? Czy nawet jeśli studenci przestaną oczekiwać, że nauczymy ich wszystkiego, to czy istniejący system pozwoli na rozwój I-edukacji?

INFORMACJE O AUTORZE

R. ROBERT GAJEWSKI
Autor jest adiunktem w Zakładzie Zastosowań Informatyki w Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej. Problematyką szeroko rozumianej I-edukacji zajmuje się od ponad dziesięciu lat. Jest autorem kilkudziesięciu prac naukowych na ten temat. Jego zainteresowania naukowe obejmują zagadnienia takie jak: zarządzanie procesem kształcenia i obiektami wiedzy oraz stosowanie multimediów i metod sztucznej inteligencji w I-edukacji.